poniedziałek, 3 lipca 2017

Pierwszy dzień na studiach :)



Jak sobie wyobrażałam mój pierwszy dzień na uczelni? W sumie to bardzo prosto, bo czy 1 październik na studiach może  różnić się od 1 września w liceum? Przecież pojadę tylko na wysłuchanie nudnego „apelu”, dostanę indeks, plan zajęć i pewnie „ za chwilę” wrócę do domu…Ehh jak bardzo się człowiek może pomylić, a tym bardziej taki student - świeżak :)

1 październik 2012

Można by zacząć jak w bajce…”Dawno, dawno temu…50 km od domu”, ale bajka to nie była. Wstałam rano, gdzieś tak około 6, gdyż przed 7 miałam pociąg do Katowic ( Godzina drogi pociągiem a na dworzec PKP 3 minuty drogi, więc czy warto było się wyprowadzać z domu? Jak dla mnie nie :). Wracając… wstałam, ogarnęłam się ( jak przystało na pierwszoroczniaka w białą bluzkę :D) i dopiero idąc na dworzec ze słuchawkami w uszach, poczułam ten ogromny STRACH. Nigdy chyba nie zapomnę tego uczucia, bo pomimo tego, że wyboru studiów dokonałam już parę lat wcześniej - cholernie bałam się tej nowej STUDENCKIEJ rzeczywistości i oczywiście nowych ludzi. Miałam o tyle szczęścia, że jechałam na studia wraz z moją przyjaciółką, która również wybrała chemię jako swój kierunek - i w sumie tylko ta myśl, że jesteśmy w tym we dwie, pozwoliła mi wyruszyć (o dziwo!) punktualnie, naszym turbo szybkim pociągiem. I tak przed godziną 8 stałyśmy już przed budynkiem, w którym znajdował się dziekanat naszego wydziału. I cóż…jak na prawdziwie nieogarnięte studentki przystało poszłyśmy pod? Oczywiście DZIEKANAT :D i w sumie to dobrze zrobiłyśmy, bo nie tylko my wpadłyśmy na ten genialny pomysł- chyba z pół naszego roku też tak zrobiło :D i takim sposobem poznałyśmy osoby również nieogarnięte jak my - czyli takie, które nie sprawdziły na stronie wydziału rozpiski roku akademickiego….Bo jak się okazało po prawie godzinie czekania pod dziekanatem 1 października NIE MA przecież żadnego apelu, są NORMALNE zajęcia zgodnie z planem dla każdej grupy (który też podobno był gdzieś w internetach - tylko szkoda, że moje google, kiedy szukałam takiej informacji, dostało chyba jakieś wewnętrznej blokady…). I tak okazało się, że jestem w grupie 3 a moja przyjaciółka w 5 - czyli od razu deprecha, stres i załamanie na wstępie. (Myślałam wtedy o zmianie nazwiska, żeby być z nią w grupie, ale to chyba było nierealne haha :D) Kiedy pierwszy szok juz minął - zaraz był kolejny, a jakże! Okazało się, że za 10 minut zaczynam 1,5h ćwiczenia z matematyki (a ja przecież nawet kartki nie mam W KRATKĘ …) w sali nr coś tam z dr jakąś tam - nazwijmy ją X. Pani X, a raczej pani DR X była kobietą wymagającą przed duże W. Bo przecież „ Jak to państwo tego nie mieli??!!! Przecież moja córka (pewnie laureatka nagrody Nobla w przedszkolu, tego nie wiedzieliśmy- ale przeczuwaliśmy!) miała to w gimnazjum”. I tak ze strachem w oczach podeszłam do tablicy i jakimś cudem udało mi się zrobić przykład, bodajże z nierówności, całkiem nieźle - więc pani X pozwoliła mi usiąść ze spokojem, chwilowym. Ja jednak całe zajęcia siedziałam jak na szpilkach i odliczałam czas….( tak jak w liceum odliczałam minuty do końca lekcji angielskiego). A wiecie co było najgorsze, że ja - całe życie szkolne na 5 z maty, czułam się jak debil. Bałam się, że tego nie ogarnę i stwierdziłam wychodząc z sali, że może jednak te studia to nie dla mnie…Kiedy tylko to, co pomyślałam do mnie dotarło - od razu skarciłam się w duchu i już wtedy wiedziałam, że będę walczyć i się nie dam- bo chemia to moje powołanie przez duże P. Jako, że do następnych zajęć była chyba godzina ( ahh ten cudowne „okienka”) poszliśmy z osobami z grupy na KAWĘ :D oczywiście nie na naszym wydziale, bo to jest i było dno! Poszliśmy na kawę na wydział prawa, który cechował się luksusem w porównaniu do naszego :D ( tak na marginesie, wiecie jak poznać studenta drugiego roku prawa? Zawsze chodzi w garniturze :) Kawa była pyszna, widoki z dziewczynami też miałyśmy niezłe ;)- więc czas na plotkowaniu i na wspólnym przerażaniu się nawzajem szybko upłynął. Zaczęły się następne zajęcia - tym razem seminarium z podstaw chemii. Uff i na szczęście tylko 15 minut- pani doktor Y (bardzo przyjemna i mądra kobieta) powiedziała nam tylko o kolokwiach (miało być ich 4 z układu okresowego, redoksy, nazewnictwo i budowa atomu) - suma punktów z całości dawała ocenę końcową - miałam 5 na koniec także lubiłam te zajęcia :) i puściła wolno :D Tak na marginesie to dzięki tej pani i przerobieniu 200 redoksów w dwa dni - mam je opanowane do perfekcji i wcale się nie chwalę :D Kolejne zajęcia a raczej wykład miał się odbyć  oczywiście w innej sali (ahh te wycieczki z budynku do budynku- standard). Wykład trwał 3 h z 10 minutami przerwy, wykład z MATEMATYKI z panem profesorem Z. I nie powiem 15 minut wykładu rozumiałam(jak wszyscy), ale kiedy pan Z zaczął pisać na tablicy- nie rozumiał go już NIKT :D ja jako pilna studentka chodziłam na jego każdy wykład i próbowałam wszystko notować, ale to był błąd, którego nie polecam powielać :) Więc gdzieś o godzinie 17 szykowałam się już na ostatni tego dnia wykład, WYKŁAD z filozofii :D i tak, dobrze przeczytaliście - takimi rządzi się prawami uniwersytet, na politechnice nie ma takiego dziadostwa ;) Wykład ten prowadziła PASJONATKA Sokratesa i innych panów z tamtych czasów ;) a ja razem z całym rokiem, myślałam że zaraz mnie zabiorą na oddział zamknięty. Kobieta mówiła z PAMIĘCI wszystkie szczegóły z filozofii przez 1,5 h…SZACUN, byłam pod wrażeniem a egzaminu sobie nie wyobrażałam. ( Mieliśmy nauczyć się tylko 5 tomów filozofii greckiej i itp. - „chyba mieliście to w liceum prawda?”:) Tak więc wychodząc z wykładu około 19… ledwo trafiłam na dworzec (oczywiście pociąg musiał być opóźniony 40 minut…) i tak gdzieś o 21 byłam w domu, przerażona i z pracą domową z matematyki :D Chociaż moja mama była bardziej przerażona - chyba kobita myślała, że mnie tam porwali- bo przecież mówiłam, że na pewno o 12 to już będę w domu :D 



Na szczęście dostałam dużego kopa motywacyjnego (pomimo wszystko, DZIĘKUJĘ!) i ze łzami w oczach pojechałam na kolejne zajęcia :)

I tak minęło mi 5 lat...5 lat sukcesów, porażek i kucia po całych dniach. 5 lat walki o siebie i walki ze SOBĄ, żebym mogła powiedzieć, że jestem z siebie DUMNA. I tego też Wam życzę. Studia pomimo wielu barw, nie są kolorowe i tylko od Was zależy, jak sobie te "kolorowankę" pomalujecie ;)








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.